
Tie'Shienna stoi przed nami otworem niemalże od samego początku zabawy: nie musimy wcale kończyć wątku głównego, aby cieszyć się dodatkiem. Foggwulf wpływa do portu w początkowych godzinach zabawy (trzeba zaliczyć co nieco pierwszych questów), a rozszerzenie staje się wtedy integralną częścią samej „Rzeki Czasu”. Nic oczywiście nie stoi na przeszkodzie, aby wczytać stan gry po ukończeniu podstawki i wtedy zająć się „Sekretem Phileassona”. Interesujący jest fakt, że „SP” można dograć w każdym momencie, wczytać save i cieszyć się nowościami. Konstrukcja „Sekretu” dodatkowo - przez większość swojego czasu - umożliwia nam praktycznie swobodne opuszczanie Tie'Shienny i potem powrót w jej mury (wątek możemy w takim razie ukończyć „na raty”, pomiędzy zadaniami z podstawki).
Przyjęcie rozszerzenia należało raczej do tych z chłodniejszych, nawet w swojej niemieckiej ojczyźnie gracze dość krytycznym okiem spojrzeli na tę produkcję. Troszkę trudno bronić „Sekretu”, gdyż jego zawartość wyraźnie rozczarowuje i odstaje od poziomu podstawki. Z drugiej strony nie mamy do czynienia z totalnym krapiszczem: dodatek ma bardzo dobre fundamenty, ale sprawia wrażenie ukończonego w pośpiechu. Widmo bankructwa już pukało do drzwi Radon Labs i być może dlatego – pod naciskami wydawcy – autorzy troszkę spuścili z tonu, decydując się zamknąć całość po najmniejszej linii oporu.
Piękna, wspaniała i... niedostępna Tie'Shienna. |
Miasto wysokich elfów wygląda bardzo ładnie – przyznać trzeba, że ludzie od art-designu odwalili tutaj kawał solidnej roboty. Całość lokacji utrzymana jest w „pustynnych” klimatach, przypominających odrobinę architekturę starożytnego Egiptu (samo wrzucenie elfów w taką scenerię to rozwiązanie dość oryginalne). Obszary są może i ładne, ale niestety niezbyt wielkie, do tego raczej puste. Bardzo szybko okazuje się, że tak naprawdę nie zawitaliśmy do miasta Tie'Shienna, a zaledwie do znajdującego się w nim pałacu. Centralną lokacją jest plac z przyległym do niego ogrodem, biblioteką, (bardzo małymi) tarasami i salą tronową (zamkniętą, aż do końca przygody). Dostajemy jeszcze średniej wielkości, jednopoziomowe lochy i parę małych obszarów pełniących tylko i jedynie funkcję aren dla kolejnych starć. Na horyzoncie dostrzec możemy resztę miasta, musimy jednak zapomnieć o spacerze po tym obszarze. Brakuje dostępu do - powiedzmy - jednej z dzielnic metropolii, czy czegokolwiek w tym stylu. W praktyce okazuje się, że tak naprawdę większość gry spędzimy na jednej, dość małej, mapie (plus w podziemiach). Przeszukiwanie placu/biblioteki/ogrodu, i typowe dla gier cRPG „zaglądanie w każdy kąt”, nie ma specjalnego sensu: znajdziemy co najwyżej parę skrzynek, a o osobach chętnych do dialogu możecie zapomnieć...
„Sekret Phileassona” to w rzeczywistości jeden wątek fabularny: centralna opowieść, pozbawiona jakichkolwiek zadań pobocznych. Całość jest w pełni liniowa (wybory są drobne i nie wpływają na zakończenie historii, tak przynajmniej sądzę) i skonstruowana na zasadzie „dawkowania zawartości”. Dostęp do kolejnych fragmentów lokacji dostajemy stopniowo, co więcej: tak samo wyglądają rozmowy! Początkowo nikt z nami nie chce podyskutować, chwilę potem zdajemy sobie sprawę, że NPCom rozwiązują się języki tylko w odpowiednim momencie zabawy. Większość czasu spędzimy na walce, biegając z jednego miejsca w drugie i tłukąc tyłki kolejnym zastępom wrogów. Fabuła zaprezentowana w „PS” to dość solidna historia, niestety opowiedziana w pośpiechu: bez rozbudowywania wątków czy szerszej prezentacji postaci. Uczucie zmarnowanego potencjału jest bardzo silne.
Nowych gadżetów nie zastaniemy tutaj zbyt wielu: nie oczekujcie gazyliona nowych broni, pancerzy czy mikstur. Otrzymamy paru nowych przeciwników (głównie wojowników tzw. Hordy Bezimiennego), dwóch bossów i troszkę wyposażenia. Objętościowo „Sekret” nie robi powalającego wrażenia, a autorzy sztucznie przedłużyli rozgrywkę odpowiednio wysokim skondensowaniem bitew. Powolny gracz może bawić się nawet do 9-10h, ale całość można ukończyć w dużo krótszym czasie. Trudno odnieść mi się w pełni do stopnia trudności przygody, ale grając drużyną, którą zdążyłem ukończyć „Rzekę Czasu”, nie musiałem powtarzać żadnej z bitew! Wygląda na to, że ratowania Tie'Shienny powinniśmy podjąć się raczej podczas grania w podstawkę, a nie po jej zaliczeniu.
Ocena „Phileasson's Secret” to rzecz dość trudna. Dodatek traktowany jako twór osobny, niezależny od „The River of Time”, nazwany może być co najwyżej dziełem średnim. Z drugiej strony, kiedy wyruszymy do Tie'Shienny w przerwie od wątku głównego, wyprawa ta może okazać się przyjemnym przedłużeniem gry, niespecjalnie psującym ogólne wrażenia. „Phileasson's Secret” - raczej nie, „Drakensang: TRoT Complete” - jak najbardziej (Techland sprzedaje tzw. „Dragon Edition” w ramach „Almanachu Klasyki”, gdzie za 30-40zł dostajemy część pierwszą, ale też i prequel + omawiane dzisiaj rozszerzenie).

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz